Zaczęło się! Wielkie show w ONZ!
Każdy ma swoje 5 minut, aby pokazać się, jako silny i mądry lider. Taki, który
nie tylko dba o swoich ziomków w kraju, ale jest też mesjaszem dla wszystkich
ciemiężonych i krzywdzonych na naszej pięknej planecie. Nasz nowy prezydent
również gromił z mównicy wszystkich odpowiedzialnych za zło i niesprawiedliwość
na świecie. Niczym papież - wziął pod swoją obronę wszystkich chrześcijan. A
nawet jazydów. Nie wiecie kim są jazydzi? Spokojnie, ja też nie jestem do końca
pewien (takie skrzyżowanie różnych wyznań, a może bardziej punkt wyjścia dla
wszystkich wielkich religii?). Jeszcze rok temu niewiele osób w Polsce znało
takie słowo, a co dopiero wiedzieć, że to tacy ludzie są, co ich nikt na
Bliskim Wschodzie nie lubi. A nie lubią ich np. dlatego, że czczą (oprócz
jedynego boga) Szaytana – najważniejszego z siedmiu świętych bytów (inaczej
aniołów). Oj, jak się tylko w Polsce dowiedzą, że prawie-błogosławiony Andrzej
Duda, co hostię świętą od upodlenia uratował, zdrowiem własnym, a może i życiem
ryzykując, broni wyznawców Szaytana! A niech tylko ci uchodźcy-Szaytaniści
przyjadą do Polski zabierać nasze zasiłki i gwałcić nasze kobiety! Reelekcji już
bankowo nie będzie.
Ale, co by elektorat był syty i
owca cała, oberwało się też Rosji i Putinowi. Oczywiście z imienia wymienieni
nie zostali, ale nawet wspomniana owca wiedziałaby, kto to taki, co siłą
zajmuje terytorium innego kraju, nie bacząc przy tym na prawo międzynarodowe i
prowadzi politykę zagraniczną metodą faktów dokonanych. … Kto powiedział USA?! A
dajcie spokój już z tym Irakiem! Oj tam, że Afganistan! Panama? Nikaragua?
Chile? A gdzie to w ogóle jest?! To chyba obok tego kraju w górach, gdzie były
premier, co to jest teraz prezydentem wszystkich Europejczyków kupił tę
śmieszną czapkę w sklepie z pamiątkami. Ale tu chodzi o Rosję, na boga! (z
małej litery, bo nie faworyzuję żadnego wyznania, choć w statystykach
parafialnych katolik, to jednak nie bierzmowany i grzeszny taki, że nawet
zanurkowanie w Jordanie by nie pomogło). I o największą przegraną w tej
sytuacji, sąsiadkę naszą wspólną – Ukrainę. I tu należy dwa razy przyklasnąć!
Raz – żeby skończyć żarty. Drugi raz – prezydentowi. Dlatego, że miał odwagę
stanowczo zaprotestować przeciwko zbrodniczym działaniom Kremla. I zrobił to
otwarcie, bez irytującej dyplomatycznej bibułki (chodzi o tę bibułkę z
powiedzenia o bułce). Niemniej ważne jest przypomnienie wszystkim o wciąż
tlącym się konflikcie tuż obok nas. Tu, w Europie! Bo w związku z kryzysem
uchodźców wszyscy zdają się nie pamiętać, że już dawno powinny być wdrażane,
negocjowane przez Niemcy i Francję mińskie postanowienia, którymi to aktualnie
tyłek wyciera sobie Władimir Władimirowicz.
Ten ostatni o Ukrainie dużo nie
mówił – zamach stanu i tyle. Zresztą, co ma mówić, skoro Rosja nie bierze
udziału w tym konflikcie, tylko pomaga atakowanym ukraińskim Rosjanom. Tak samo
pomagała tym polskim w 1939 roku. A siedem lat temu – tym gruzińskim. Rosyjski
prezydent głównie komentował sytuację na Bliskim Wschodzie i radził ułożenie
się z (jeszcze)rządzącym prezydentem Assadem w celu szybszego zakończenia
konfliktu. Większość opinii publicznej się oburzyła, a szczególnie urażony
poczuł się szef Human Rights Watch. Wcześniej prezydent Obama odrzucił opcję
poparcia syryjskiego reżimu, jednocześnie deklarując chęć współpracy ze
wszystkimi państwami – w tym z Rosją i Iranem (zawsze mnie to zadziwia, że zakończenie
wojny domowej w jakimś kraju jest negocjowane przez zupełnie obce państwa). USA
nie zamierzają wspierać żadnych krwawych dyktatorów. Co innego opresyjny reżim
w Egipcie, hojnie wspierany przez Amerykanów dostawami uzbrojenia (i wkrótce
też przez Francuzów). Nie wydaje się istotne cenzurowanie mediów w tym kraju,
aresztowania dziennikarzy i aktywistów, hurtowo wydawane wyroki śmierci, czy
brutalne wysiedlenia ludzi na Synaju. A wszystko to po wcześniejszym obaleniu
pierwszego w historii Egiptu demokratycznie wybranego prezydenta. O wspieraniu
reżimów w takich krajach, jak Arabia Saudyjska, czy Bahrajn już nie
wspominając.
I tak sobie wszyscy pogadali, ale
jak zwykle niewiele z tego wynika. Bo można się oburzać na postulaty współpracy
z Baszarem al-Assadem, ale nikt nie proponuje sensownej alternatywy.
Amerykański projekt Wolnej Armii Syryjskiej poniósł kompletną klęskę. Zresztą
nawet, gdyby zwyciężyła i przejęła chwilowo władzę w Syrii, to nie posiada
struktur, które mogłyby tę władzę utrzymać. Jest sztucznie stworzona przez USA
i nie miałaby prawa bytu w syryjskim społeczeństwie. Aby zrozumieć dzisiejszą
rolę Assada, należałoby się cofnąć aż do czasów, kiedy Egiptem i Syrią rządził
Gamal Abdel Nasser (też wojskowy). Trzeba wziąć pod uwagę rolę i prestiż, jakie
zdobyła armia w Syrii po zamachach stanu – najpierw przez komitet wojskowy
(tzw. wolnych oficerów), a potem przez ojca obecnego prezydenta – Hafeza al-Assada
(brał on udział w obydwu, ale po tym drugim zdobył pełnię władzy w kraju). To
dzięki niemu syryjska armia zdobyła silną pozycję w kraju i dlatego też była
wobec niego absolutnie lojalna. Bo niby czemu ta armia jest dziś wciąż wierna
reżimowi, mimo że ten bestialsko wyżyna swoich rodaków? I jeśli jutro zakończy
się wojna w Syrii i będziemy chcieli odsunąć od władzy wszystkich
współodpowiedzialnych za zbrodnie, to w efekcie będziemy musieli zlikwidować
całą armię syryjską. A to doprowadzi do kolejnej katastrofy – świetnie zorganizowani,
uzbrojeni po zęby ludzie pozbawieni pracy, pozycji w społeczeństwie i bez
widoków na lepszą przyszłość. Ewidentnie powtórka z Iraku, gdzie po obaleniu
Saddama Amerykanie rozwiązali irackie siły zbrojne, ponieważ były to struktury
władzy poprzedniego reżimu. Momentalnie rozpętało się wtedy piekło, a Stany
Zjednoczone w panice starały się odwrócić skutki swojej decyzji. Nota bene
Saddam Hussein wywodził się z tej samej partii Ba’ath, co Hafez al-Assad
(chociaż w obydwu przypadkach, to był tylko skuteczny kamuflaż, a idea
bathystów pozostała tylko ideą).
Trzeba myśleć o tym wszystkim już
dzisiaj, bo potem może być dokładnie tak samo, jak dziś w Iraku. Rozwiązanie konfliktu
w Syrii nie polega tylko na obaleniu Baszara al-Assada, ale znalezieniu
alternatywy dla jego rządów. Również alternatywy dla systemu, który kształtował
życie tego kraju przez kilkadziesiąt lat. Te same problemy przechodzą aktualnie
Egipt i Irak. Do tego wszystkiego należy dołożyć ścierające się interesy Iranu,
Arabii Saudyjskiej, Rosji, USA, Turcji, Izraela i wziąć pod uwagę ogromne
pieniądze z wydobycia i przesyłu ropy naftowej przez ten region, jak również
przebiegające tam istotne szlaki handlowe. Możemy wtedy debatować w ONZ do
końca świata i o jeden dzień dłużej. I tak już debatujemy od setek lat, a wojna
dalej się toczy. Ale ONZ Show musi trwać, a bez wojny nie byłoby tylu emocji,
ani świetnie zagranych „wybitnych mężów stanu”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz