wtorek, 29 września 2015

!ONZ SHOW!


Zaczęło się! Wielkie show w ONZ! Każdy ma swoje 5 minut, aby pokazać się, jako silny i mądry lider. Taki, który nie tylko dba o swoich ziomków w kraju, ale jest też mesjaszem dla wszystkich ciemiężonych i krzywdzonych na naszej pięknej planecie. Nasz nowy prezydent również gromił z mównicy wszystkich odpowiedzialnych za zło i niesprawiedliwość na świecie. Niczym papież - wziął pod swoją obronę wszystkich chrześcijan. A nawet jazydów. Nie wiecie kim są jazydzi? Spokojnie, ja też nie jestem do końca pewien (takie skrzyżowanie różnych wyznań, a może bardziej punkt wyjścia dla wszystkich wielkich religii?). Jeszcze rok temu niewiele osób w Polsce znało takie słowo, a co dopiero wiedzieć, że to tacy ludzie są, co ich nikt na Bliskim Wschodzie nie lubi. A nie lubią ich np. dlatego, że czczą (oprócz jedynego boga) Szaytana – najważniejszego z siedmiu świętych bytów (inaczej aniołów). Oj, jak się tylko w Polsce dowiedzą, że prawie-błogosławiony Andrzej Duda, co hostię świętą od upodlenia uratował, zdrowiem własnym, a może i życiem ryzykując, broni wyznawców Szaytana! A niech tylko ci uchodźcy-Szaytaniści przyjadą do Polski zabierać nasze zasiłki i gwałcić nasze kobiety! Reelekcji już bankowo nie będzie.

Ale, co by elektorat był syty i owca cała, oberwało się też Rosji i Putinowi. Oczywiście z imienia wymienieni nie zostali, ale nawet wspomniana owca wiedziałaby, kto to taki, co siłą zajmuje terytorium innego kraju, nie bacząc przy tym na prawo międzynarodowe i prowadzi politykę zagraniczną metodą faktów dokonanych. … Kto powiedział USA?! A dajcie spokój już z tym Irakiem! Oj tam, że Afganistan! Panama? Nikaragua? Chile? A gdzie to w ogóle jest?! To chyba obok tego kraju w górach, gdzie były premier, co to jest teraz prezydentem wszystkich Europejczyków kupił tę śmieszną czapkę w sklepie z pamiątkami. Ale tu chodzi o Rosję, na boga! (z małej litery, bo nie faworyzuję żadnego wyznania, choć w statystykach parafialnych katolik, to jednak nie bierzmowany i grzeszny taki, że nawet zanurkowanie w Jordanie by nie pomogło). I o największą przegraną w tej sytuacji, sąsiadkę naszą wspólną – Ukrainę. I tu należy dwa razy przyklasnąć! Raz – żeby skończyć żarty. Drugi raz – prezydentowi. Dlatego, że miał odwagę stanowczo zaprotestować przeciwko zbrodniczym działaniom Kremla. I zrobił to otwarcie, bez irytującej dyplomatycznej bibułki (chodzi o tę bibułkę z powiedzenia o bułce). Niemniej ważne jest przypomnienie wszystkim o wciąż tlącym się konflikcie tuż obok nas. Tu, w Europie! Bo w związku z kryzysem uchodźców wszyscy zdają się nie pamiętać, że już dawno powinny być wdrażane, negocjowane przez Niemcy i Francję mińskie postanowienia, którymi to aktualnie tyłek wyciera sobie Władimir Władimirowicz.

Ten ostatni o Ukrainie dużo nie mówił – zamach stanu i tyle. Zresztą, co ma mówić, skoro Rosja nie bierze udziału w tym konflikcie, tylko pomaga atakowanym ukraińskim Rosjanom. Tak samo pomagała tym polskim w 1939 roku. A siedem lat temu – tym gruzińskim. Rosyjski prezydent głównie komentował sytuację na Bliskim Wschodzie i radził ułożenie się z (jeszcze)rządzącym prezydentem Assadem w celu szybszego zakończenia konfliktu. Większość opinii publicznej się oburzyła, a szczególnie urażony poczuł się szef Human Rights Watch. Wcześniej prezydent Obama odrzucił opcję poparcia syryjskiego reżimu, jednocześnie deklarując chęć współpracy ze wszystkimi państwami – w tym z Rosją i Iranem (zawsze mnie to zadziwia, że zakończenie wojny domowej w jakimś kraju jest negocjowane przez zupełnie obce państwa). USA nie zamierzają wspierać żadnych krwawych dyktatorów. Co innego opresyjny reżim w Egipcie, hojnie wspierany przez Amerykanów dostawami uzbrojenia (i wkrótce też przez Francuzów). Nie wydaje się istotne cenzurowanie mediów w tym kraju, aresztowania dziennikarzy i aktywistów, hurtowo wydawane wyroki śmierci, czy brutalne wysiedlenia ludzi na Synaju. A wszystko to po wcześniejszym obaleniu pierwszego w historii Egiptu demokratycznie wybranego prezydenta. O wspieraniu reżimów w takich krajach, jak Arabia Saudyjska, czy Bahrajn już nie wspominając.

I tak sobie wszyscy pogadali, ale jak zwykle niewiele z tego wynika. Bo można się oburzać na postulaty współpracy z Baszarem al-Assadem, ale nikt nie proponuje sensownej alternatywy. Amerykański projekt Wolnej Armii Syryjskiej poniósł kompletną klęskę. Zresztą nawet, gdyby zwyciężyła i przejęła chwilowo władzę w Syrii, to nie posiada struktur, które mogłyby tę władzę utrzymać. Jest sztucznie stworzona przez USA i nie miałaby prawa bytu w syryjskim społeczeństwie. Aby zrozumieć dzisiejszą rolę Assada, należałoby się cofnąć aż do czasów, kiedy Egiptem i Syrią rządził Gamal Abdel Nasser (też wojskowy). Trzeba wziąć pod uwagę rolę i prestiż, jakie zdobyła armia w Syrii po zamachach stanu – najpierw przez komitet wojskowy (tzw. wolnych oficerów), a potem przez ojca obecnego prezydenta – Hafeza al-Assada (brał on udział w obydwu, ale po tym drugim zdobył pełnię władzy w kraju). To dzięki niemu syryjska armia zdobyła silną pozycję w kraju i dlatego też była wobec niego absolutnie lojalna. Bo niby czemu ta armia jest dziś wciąż wierna reżimowi, mimo że ten bestialsko wyżyna swoich rodaków? I jeśli jutro zakończy się wojna w Syrii i będziemy chcieli odsunąć od władzy wszystkich współodpowiedzialnych za zbrodnie, to w efekcie będziemy musieli zlikwidować całą armię syryjską. A to doprowadzi do kolejnej katastrofy – świetnie zorganizowani, uzbrojeni po zęby ludzie pozbawieni pracy, pozycji w społeczeństwie i bez widoków na lepszą przyszłość. Ewidentnie powtórka z Iraku, gdzie po obaleniu Saddama Amerykanie rozwiązali irackie siły zbrojne, ponieważ były to struktury władzy poprzedniego reżimu. Momentalnie rozpętało się wtedy piekło, a Stany Zjednoczone w panice starały się odwrócić skutki swojej decyzji. Nota bene Saddam Hussein wywodził się z tej samej partii Ba’ath, co Hafez al-Assad (chociaż w obydwu przypadkach, to był tylko skuteczny kamuflaż, a idea bathystów pozostała tylko ideą).

Trzeba myśleć o tym wszystkim już dzisiaj, bo potem może być dokładnie tak samo, jak dziś w Iraku. Rozwiązanie konfliktu w Syrii nie polega tylko na obaleniu Baszara al-Assada, ale znalezieniu alternatywy dla jego rządów. Również alternatywy dla systemu, który kształtował życie tego kraju przez kilkadziesiąt lat. Te same problemy przechodzą aktualnie Egipt i Irak. Do tego wszystkiego należy dołożyć ścierające się interesy Iranu, Arabii Saudyjskiej, Rosji, USA, Turcji, Izraela i wziąć pod uwagę ogromne pieniądze z wydobycia i przesyłu ropy naftowej przez ten region, jak również przebiegające tam istotne szlaki handlowe. Możemy wtedy debatować w ONZ do końca świata i o jeden dzień dłużej. I tak już debatujemy od setek lat, a wojna dalej się toczy. Ale ONZ Show musi trwać, a bez wojny nie byłoby tylu emocji, ani świetnie zagranych „wybitnych mężów stanu”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz