poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Wysoki Przedstawiciel Putin

W ferworze walk na Ukrainie i politycznych kłótni odnośnie naszej kiepskiej polityki zagranicznej, trwają rozmowy na temat obsady kluczowych stanowisk w Unii Europejskiej. Pojawiały się nawet głosy o dużych szansach naszego szefa dyplomacji na analogiczną do aktualnie zajmowanej, posadę we Wspólnocie Europejskiej. Jednakże, po kolejnych już rozmowach (tym razem jawnych) Moskwy z Berlinem i Paryżem, widać, że nieistotne jest, kto zostanie Wysokim Przedstawicielem Unii do Spraw Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa. Tymi sprawami w Unii i tak kieruje prezydent Putin, chociaż oficjalnie żadnego stanowiska w organach Wspólnoty nie zajmuje. To jednak w niczym mu nie przeszkadza, a może i wręcz pomaga, bo nie musi zważać na umowy i traktaty łączące kraje członkowskie UE. Nigdy nie rozmawia z Unią, jako sojuszem 27 państw, tylko wybiera z tego grona partnerów, których uważa za godnych do rozmów. A wybrańcy chętnie siadają do stołu skuszeni widmem korzyści, oferowanych przez to największe państwo świata. Pokusa jest tym większa, że jest to okazja wynegocjowania korzyści dla własnego kraju, bez konieczności trudnych rozmów z własnymi sojusznikami i zawierania kłopotliwych kompromisów. I tak do pokera (lub jak kto woli – rosyjskiej ruletki) chętnie zasiadają Włosi, Węgrzy, Bułgarzy, Niemcy i Francuzi. Każdy patrzy jednak w swoje karty i ani myśli dzielić się żetonami. I każdy obstawia za swoje, bo przecież czeka na inne karty niż pozostali gracze – jeden do „straight’a”, inny – do „full’a”, a kolejny zadowoli się choćby i „trójką”, wiedząc, że nic lepszego i tak nie ugra.
I dlatego błędy polskiej dyplomacji nie polegają na słabej determinacji, aby dopchać się do stołu z kartami – jak to wytyka rządowi opozycja. Polska powinna zatroszczyć się już dawno o własny stół, za którym zasiądą z nami po jednej stronie inni gracze, z którymi wspólnie będziemy ogrywać przeciwników. A tymczasem przez 25 lat III RP nie byliśmy w stanie sformować żadnego sensownego i trwałego sojuszu politycznego. Bo Unię Europejską możemy uważać wyłącznie za pogłębioną strefę wolnego handlu. A strategiczne interesy poszczególnych państw oraz stosunek do wydarzeń zachodzących na wschodzie Europy, dość mocno się rozmijają. Bo po co na przykład Węgrom silna Ukraina, która będzie lekceważyć węgierską mniejszość? I czy pozycja Niemiec i Francji ucierpi w związku z aneksją części tego 45-milionowego kraju przez Federację Rosyjską? Może jednak łatwiej będzie negocjować warunki stowarzyszenia z okrojoną i dużo słabszą (na dodatek wystraszoną) Ukrainą? Byłby to dużo mniejszy rynek zbytu dla krajów Unii, ale jednak łatwiejszy do kontrolowania i zapewne bardziej stabilny w tej okrojonej prounijnej wersji. Rosja pod rządami Putina też jest dla Berlina i Paryża opcją lepszą niż jakakolwiek inna w tej sytuacji. Bądź, co bądź jest to kraj względnie stabilny, co czyni z niego dobrego partnera handlowego. Znacznie słabiej rozwinięty od Francji i Niemiec, dzięki czemu struktura wymiany handlowej jest korzystna dla tych ostatnich. Zatem będą one skłonne oddać Moskwie Krym i część wschodniej Ukrainy w zamian za spokój i dalszą owocną współpracę gospodarczą. A jeśli przy okazji uda się im uzyskać casus beli wobec Kijowa, to i tak mogą świętować sukces. Ponieważ będą to „przyjacielskie” uzgodnienia z Kremlem, zamiast „wrogich” posunięć w postaci Partnerstwa Wschodniego.
A zatem co Polska może zrobić w tej sytuacji? Otóż należałoby opłukać twarz zimną wodą, a potem rozejrzeć się dookoła. Nikt na zachód od Odry nie ma spójnej z naszą strategii politycznej, bo i sytuacja geopolityczna państw tzw. starej Unii jest nieporównywalna z polską. UE nie posiada wspólnej ani spójnej strategii wobec państw trzecich. Dawna Grupa Wyszehradzka też jest dzisiaj tworem bezsensownym. W tej sytuacji wydaje się oczywiste, że naturalnymi sojusznikami mogłyby być kraje nadbałtyckie (Litwa, Łotwa, Estonia i może Szwecja). Do tego mogłaby dołączyć Słowacja. Nie licząc Szwecji, Polska byłaby w tym sojuszu największym i najsilniejszym państwem i mogłaby zacząć odgrywać znaczącą rolę w tej części Europy. Co więcej w takim aliansie bylibyśmy silniejszym partnerem do rozmów z Moskwą. Kolejnymi członkami takiego nowego Partnerstwa Wschodniego mogłyby się stać Gruzja i Turcja. A obserwując zacieśnianie relacji Armenii z Rosją (zgłoszenie chęci akcesji Erywania w Unii Celnej Rosji, Białorusi i Kazachstanu) oraz ostatnie starcia o Górski Karabach z Azerbejdżanem, kolejnym klockiem układanki mogłoby zostać Baku. Zwłaszcza pod namową Ankary. A pierwszym krokiem w tym kierunku może być lobbowanie na rzecz akcesji Turcji do UE, w czym bylibyśmy pionierem. I zagralibyśmy nieco na nosie Niemcom, którzy już wielokrotnie godzili swoimi działaniami w naszą rację stanu.
Nasz sojusz ze Stanami Zjednoczonymi jest tylko kwestią prestiżu, ponieważ jakkolwiek nasze cele są podobne, to priorytety kształtują się już zupełnie inaczej (aktualnie dla Amerykanów ważniejsza jest wojna domowa w Iraku). Dlatego warto podjąć szerszą współpracę z państwami, które podobnie patrzą na te same problemy. Zwłaszcza, że Rosja pod rządami Putina staje się coraz silniejsza i nie kryje ambicji, aby stać się, obok USA i Chin, czołowym decydentem w relacjach międzynarodowych. Żeby to osiągnąć, musi stale wzmacniać swoją pozycję i będzie to robić kosztem innych państw. Dzisiaj Moskwa układa się z Berlinem i Paryżem w sprawie Ukrainy, jutro może to być Mołdawia, Gruzja, Azerbejdżan… Pojutrze władze na Kremlu mogą chcieć przetestować spójność i lojalność wewnątrz Sojuszu Północnoatlantyckiego. Ktoś podłoży własną głowę za to, że Niemcy, Francuzi, Amerykanie, czy Brytyjczycy staną wspólnie z nami do walki? Czy nie przehandlują naszego bezpieczeństwa w zamian za pokój? Nikt jeszcze nie testował działania NATO w praktyce.

Trzeba zatem samemu zadbać o własne bezpieczeństwo na wszelkie możliwe sposoby. Poszukać prawdziwych sojuszników, stworzyć i wspierać rodzimy przemysł wojskowy i bacznie obserwować i reagować na to, co dzieje się dookoła. Pakt Północnoatlantycki to tylko kawałek papieru tak, jak gwarancje niepodległości Ukrainy. Sam papier nie ochroni nas przed kulami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz