niedziela, 13 maja 2012

W obronie wolności ... własnych


Bulwersujące zachowania i komentarze polityków (nie tylko polskich) to niby nic nowego, ale ostatnio cynizm, hipokryzja i lekceważące podejście do swoich obowiązków sięga zenitu. Pretekstem do zaprezentowania swojego politycznego refleksu stała się sprawa Julii Tymoszenko. Po pierwsze chciałbym zaznaczyć, że nie mam złudzeń, iż była premier Ukrainy została skazana dlatego, że jest głównym przeciwnikiem rządzącej Partii Regionów. Jednak jej niewinność jest rzeczą wielce wątpliwą. Zwolennicy pani Tymoszenko próbują przedstawić ją jako ludową bojowniczkę o wolność i prawdę. Nie trzeba jednak głęboko grzebać w jej życiorysie, aby przekonać się, że z ludowością ma niewiele wspólnego. Dużo się teraz mówi o oligarchach ukraińskich i ich bezsprzecznym wpływie na rządzenie krajem. Znaczna większość opinii jest negatywna. Tak czy inaczej z całą pewnością nie są oni głosem ludu. I Julię Tymoszenko można spokojnie ustawić w jednym szeregu z Rinatem Achmetowem, Dmytro Firtaszem i Wiktorem Pińczukiem. Na pewno nie jest ona ukraińskim wydaniem Lecha Wałęsy.
Do przewidzenia było to, że większość polityków spróbuje wykorzystać wyrok na Julii Tymoszenko, aby promować się jako obrońcy sprawiedliwości na świecie. Nie mnie oczywiście oceniać wyrok na byłej premier. Nie czytałem akt sprawy, nie mam odpowiednich kompetencji dla jej oceny. Wiem natomiast jedno – jeśli Tymoszenko podpisała umowy, które przyniosły szkody państwu ukraińskiemu, to powinna być osądzona z całą surowością. I wiem też, że skandaliczna wypowiedź prezydenta Komorowskiego o potrzebie zmiany ukraińskiego prawa tak, aby nie można było zastosować odpowiedzialności karnej wobec polityków, nie powinna mieć nigdy miejsca. Osobiście uważam, że takie zapisy prawne powinny być międzynarodowym standardem.
Politycy są politykami z własnego wyboru i z założenia mają działać dla dobra publicznego. Otrzymują bardzo wysokie uposażenia i liczne przywileje, ponieważ teoretycznie przyjmują na siebie ogromną odpowiedzialność, jaką jest współrządzenie krajem. Tymczasem w praktyce polskie prawo nie obciąża polityków żadną odpowiedzialnością za ich decyzje. Każdy człowiek odpowiada w pełni za swoje działania. Przykładowo zaciągam kredyt na zakup samochodu. Następnie moja firma zaczyna słabo prosperować i przestaję płacić raty kredytu. W najgorszym wypadku mogę za to znaleźć się w więzieniu. Moja decyzja – moje konsekwencje.
Natomiast decyzje polityków mają wpływ na życie milionów ludzi i funkcjonowanie całego kraju (a często także innych krajów). Jeśli rządzący podejmują błędne decyzje, to powinni za nie odpowiadać osobiście, a nie tylko politycznie. Dymisja i odprawa nie wydaje mi się karą adekwatną. Zresztą nawet odpowiedzialność polityczna jest fikcją. Ponieważ poseł, który nie został wybrany na kolejną kadencję, otrzymuje 3-miesięczną odprawę oraz szansę na pełnienie funkcji w ministerstwach lub radach nadzorczych. Przypomnę jeszcze, że politycy przy podejmowaniu decyzji mają praktycznie nieograniczone możliwości korzystania z porad ekspertów oraz sztabu doradców.
Nie chciałbym, aby moje słowa zostały odebrane jako gloryfikacja systemu prawa na Ukrainie, czy poparcie poczynań prezydenta Janukowycza. Jednak zapis o odpowiedzialności karnej za decyzje polityczne mógłby pozytywnie wpłynąć na standardy postępowań rządzących. Oczywiście jeśli będzie odpowiednio egzekwowany. Tymczasem słyszymy szokujące wypowiedzi ministra sprawiedliwości o zniesieniu kar dla polityków składających nieprawdziwe zeznania majątkowe. Powód? Prawie nie ma skazań za ten czyn. I tym sposobem wg ministra Gowina przepis jest martwy. W takim razie proponuje, aby gdy pewnego dnia „prawie nie będzie skazań” za morderstwo, to również znieśmy karę za to przestępstwo.